poniedziałek, 31 stycznia 2011

Relacja z Prague Winter

Historia składu drużyny, w której miałem przyjemność zagrać na pierwszej edycji Prague Winter jest dosyć ciekawa. Otóż na turniej zakwalifikowała się bydgoska ekipa Astro Disco ( www.astrodisco.pl ). Z powodu braków kadrowych odstąpiła swój udział nowości na polskiej scenie ultimate, a mianowicie północno-zachdnio-południowemu składowi open o jeszcze roboczej nazwie „Moja dziewczyna została w domu”. Skomplikowanie opisu tej ekipy oddaje mniej więcej jej sytuację. W rosterze „Mojej dziewczyny, która została w domu” znajduje się około czterdziestki graczy z kilku miast, m.in. Poznania, Sosnowca, Bydgoszczy, Krakowa i Wrocławia. Między innymi, bo jej skład zasilają także zawodnicy z Chełmna (www.ninehills.wordpress.com), Gdańska (http://www.coolflights.pl/home.php ) i tylko sami zawodnicy, którzy zjeżdżają się na zgrupowania do Poznania wiedzą z kim jeszcze grają. Ja za tym nie nadążam.

Wróćmy do składu. Stanęło na tym, że moja dziewczyna zostaje w domu. Zostaje w domu, bo to turniej w dywizji open (drużyny wystawiają teoretycznie najmocniejszy skład – czytaj grają faceci – tak samo jak na zawodach pływackich, w konkurencji „styl dowolny” wszyscy płyną kraulem – bo jest najszybszy). Jak już wspomniałem, historia tej ekipy jest ciekawa, bo ostatecznie dziewczyny w domach nie zostały, a wsparły swoimi umiejętnościami rzutowymi i świetnym przeglądem pola linię ofensywną teamu. Do składu dołączyli również stacjonujący na codzień w Berlninie, kochający beach ultimate, Szymek i Joda, grajek ze stolicy. Więc w rezultacie, po tarciach i przegrupowaniach, na turnieju stawił się skład „Moja dziewczyna została w domu” z pickupem w ilości 4 (K-See – Spirit On Lemon Sosnowiec) (Elvis – Astro Disco Bydgoszcz) (Szymek - Jaccuzi's) (Joda – GrandMaster Flash Warszawa) pod nazwą Astro Disco – bo chłopaki zamulili i zapomnieli poinformować organizatorów zaistniałych zmianach.

Turniej

Pierwszy mecz zagraliśmy z Drehst’n Deckel z Drezna. To solidna drużyna z tradycjami. Trudno nam było przełamać ich siłę złożoną z doświadczenia i wspólnego ogrania. Mimo to, walczyliśmy do końca a rezultat był przyzwoity. Przegraliśmy 7 do 10.

Kolejny mecz (Vs. Yellow Fever) zakończył się w atmosferze niedomówień i dyskusji. Otóż, na dwie minuty przed końcem meczu organizatorzy dawali sygnał dźwiękowy oraz komendę „two minutes left”. Nie było pod balonem zegara, więc zawodnicy sami nie mogli kontrolować czasu. Niestety w ferworze walki, ponieważ spotkanie z Yellow Fever z czeskiego Pilzna było bardzo zacięte i szliśmy łeb w łeb, nie do końca uważnie słuchaliśmy sygnałów od organizatorów. Nasi przeciwnicy zinterpretowali sygnał „dwie minuty do końca” jako syrenę końcową i nie chcieli wprowadzić dysku do gry po zdobytym punkcie (7:8 dla Yellow Fever). Wobec zaistniałej sytuacji i zamieszania poprosiliśmy o interwencję organizatorów. Zanim sprawa się wyjaśniła, usłyszeliśmy syrenę i komendę „time is over”.. nie pozwolono wprowadzić dysku do gry, koniec meczu z niekorzystnym dla nas rezultatem. Trudno.

Wszystkie kolejne mecze rozgrywaliśmy pod presją „meczu o wszystko”. Głodni sukcesu i pewni swoich umiejętności obiecaliśmy sobie, że ten mecz był ostatnim, który przegraliśmy.

Następny mecz był walką pomiędzy teamami mającymi człon „disco” Astro Disco Vs. Disco Boyez) w nazwach. Chcieliśmy pokazać, że tak naprawdę to my potrafimy się lepiej bawić i to nasze „disco” jest tym właściwym. No i bawiliśmy się, ale wygrać nam się nie udało.

Zajęliśmy ostatnie miejsce w naszej grupie, dlatego w kolejnym etapie turnieju będziemy walczyliśmy o miejsca 9-16. Miejsce 9 to był nasz plan minimum.



Ostatni sobotni mecz, „mecz o wszystko”, rozegraliśmy przeciwko RJP Squad z Warszawy. Najstarsza stołeczna drużyna również miała dziewczęta w składzie, dlatego nasze spotkanie bardziej przypominało formułę easy-mixed niż open, ale i tak było ciekawie. Wymiana punkt za punkt właściwie toczyła się przez cały mecz. Żadnej z drużyn nie udało się wywalczyć bezpiecznej przewagi. Emocje trwały do ostatniego chwytu dysku w strefie punktowej. Na szczęście, to ostatnie podanie było skierowane w kierunku strefy RJP i to nasz zawodnik złapał dysk, tym samym zdobywając punkt dający nam jednopunktowe zwycięstwo. Łatwo nie było.

Dobrze jest wygrać ostatni mecz dnia. Zwycięstwo przyćmiewa wcześniejsze porażki. Ze spokojnymi głowami mogliśmy udać się w kierunku centrum na imprezę. Niestety, nie mogliśmy cieszyć się Pragą w pełnym składzie. Zatoń nabawił się kontuzji kolana i miał problemy z poruszaniem się – nie mówiąc już nic o ewentualnym graniu. Towarzystwa w tych trudnych chwilach dotrzymali mu Dulu i Dario – kumple z drużyny. Na imprezę nie połasił się też Miki, który mocno odczuł trudy piątkowej podróży i najzwyczajniej chciał odpocząć. Zanim udaliśmy się do miejsca, gdzie czekała nas zabawa, urządziliśmy sobie krótki spacer. Niuchnęliśmy nieco praskiego uroku, co za dużo to niezdrowo, i skierowaliśmy się na party. Do teatru. Było ciasno, była muzyka i welcome drink. Bardzo miło. No i gwoźdź programu tamtego wieczoru - żelki. Jako, że większość z nas wczorajszego dnia pokonała spory dystans, a i trudy zmagań turniejowych dawały nam się we znaki, lokal opuściliśmy około pierwszej. Szczęśliwie udało nam się złapać autobus, który podwiózł nas pod sam kompleks sportowo-mieszkaniowy, i nie musieliśmy wdrapywać się pod górę o własnych siłach.

Niedzielny poranek zaczęliśmy jak zwykle. Począwszy od przestawiania budzików na pięć minut później, zrzędzenia, pakowania się w pośpiechu i spóźnienia na śniadanie. Potem biegiem do balonu, bo „za 3 minuty gramy”. Zaczęliśmy granie w niepełnym składzie. Na szczęście przeciwnik był również nieogarnięty, ale nie sytuacyjnie a ultimate’owo, więc udało nam się zdobyć niewielką przewagę już na samym początku i spokojnie utrzymać ją do samego końca.

Do tej pory wszystko było OK. Założyliśmy sobie w sobotę, że 9 miejsce jest nasze, więc nie możemy już przegrać żadnego meczu. Wszystko było OK. Do meczu z amPULLEN. Jak się okazało, była to całkiem solidna ekipa. Szliśmy łeb w łeb, punkt za punkt, często akcje mocno się przeciągały, bo żadna z drużyn nie odpuszczała w obronie. Niestety, nie udało nam się utrzymać poziomu koncentracji na najwyższym poziomie, co spowodowało kilka niewymuszonych strat. W rezultacie przegraliśmy dwoma punktami. Ten mecz był naprawdę zacięty.

Ostatnim naszym przeciwnikiem, przeciwnikiem walce o 11ste miejsce była młoda drużyna z Czech Trouble Band. Nie daliśmy młodym graczom zza naszej południowej granicy żadnych nadziei na zwycięstwo, zaczynając od prowadzenia 6 do 0. Graliśmy składnie w ataku i bardzo skutecznie w obronie. Mecz zakończył się wynikiem 12:6.


Po meczu mieliśmy na tyle dużo wolnego czasu, że mogliśmy spokojnie zjeść, wykąpać się i ubrać w czyste – niesportowe rzeczy. Wspaniałe uczucie.
Zostaliśmy do końca. Najpierw oglądaliśmy wspaniały finał dywizji women, między drużynami z Niemiec (Seagulls) i Włoch (Frisba dal Lac). Wydawało się, że Włoszki, mimo że grały tylko w 6, nie oddadzą do końca sześciopunktowego prowadzenia. Ku mojemu rozczarowaniu (ponieważ bardzo podobała mi się gra Włoszek) przewaga ta topniała z minuty na minutę. Miałem nadzieję, że utrzymają tą rezerwę do końca regulaminowego czasu gry i zdobędą ten ostatni, najważniejszy punkt. Emocje były niesamowite. Kiedy skończył się czas gry, Włoszki ciągle prowadziły. Żeby zwyciężyć brakowało im tylko tego jednego przyłożenia. Niemki, mimo szerszego składu, też były bardzo zmęczone, bo bardzo dużo energii kosztowała ich intensywna gra w obronie. Stwierdzenie, że niewykorzystane sytuacje się mszczą, jest uniwersalne. Tak było i w tym przypadku. Włoszki miały co najmniej dwie sytuacje, po których powinny zdobyć punkt.



Niestety, chciałbym tutaj dokonać sprecyzowania i przypomnieć, że jest to opinia subiektywna, bo w naszej ekipie zdania były podzielone i część kibicowała Niemkom, to Niemki w końcówce ogarnęły sobie monopol na zdobywanie punktów… Na otarcie łez dziewuszki z Półwyspu Apenińskiego otrzymały nagrodę za Spirit of The Game.

Finał dywizji open był jednostronny. Od drugiej połowy dominowali zawodnicy Prague Devils. Terrible Monkeys brakowało atutów, którymi mogliby przeważyć szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Mimo, że rozgrywce nie towarzyszyły emocje związane z wynikiem, to mogliśmy zachwycać się bardzo dynamiczną i bardzo intensywną grą obydwu ekip oraz ciekawymi zagraniami, takimi jak choćby scoober huck na zwycięski punkt. Ale niewątpliwie największą atrakcją finału były dwie dziewczyny, które po prysznicu postanowiły wysuszyć się przy dmuchawie wtłaczającej pod balon ciepłe powietrze. Swoim zachowaniem, ku uciesze Prague Devils, a rozgoryczeniu Terrible Monkeys, spowodowały stratę w tej drugiej drużynie – jeden z zawodników poddał się wdziękowi dziewcząt do tego stopnia, że nie złapał dysku lecącego wprost w jego ręce.. być może to była akcja, która zaważyła a wyniku…

Końcowa klasyfikacja:

Frisba del Lac & TIOS – laureaci nagrody za Spirit Of The Game



Women

1. Seagulls (Germany)
2. Frasba dal Lac (Italy) - Spirit of the Game
3. Yellow Fever (Czech Republic)
4. Dresden Undercover (Germany)
5. Prague Devils (Czech Republic)
6. Box (Austria)
7. Terrible FUJ (Czech Republic)

Open

1. Prague Devils (Czech Republic)
2. Terrible Monkeys (Czech Republic)
3. thebigEZ (Austria)
4. TIOS (Czech Republic) - Spirit of the Game
5. Yellow Fever (Czech Republic)
6. Drehst'n Deckel (Germany)
7. FUJ (Czech Republic)
8. Gummibärchen (Germany)
9. amPullen (Austria)
10. DiscoBoyez (Austria)
11. Astro Disco (Poland)
12. Trouble Band (Czech Republic)
13.
Atruc (Czech Republic)
14. Zdobywcy Oskarów (Poland)
15. RJP Squad (Poland)
16. Frisbee Fieber (Germany)

PS
Prague Winter to świetnie zorganizowana i dosyć mocno obsadzona impreza. Warto sprawdzić formę swojego teamu na tym turnieju. 5!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz